poniedziałek, 28 września 2015
Lena Dunham i Hillary Clinton - feminizm jest boski!!!
Na "Yes, absolutely!" Hillary odpowiadamy: "Yes, aboslutely, we will subscribe!" - "zapisujemy się na Wasz newsletter!!!" Co radzę Wam poczynić od razu! Lena Dunham, znana także jako autorka swej biografii "Nie taka dziewczyna", jeszcze raz potwierdza, że jest ową "it girl", osobą, o której, gdy przechodzi, mówi się "to ona!!!". Lennyletter.com otwiera wraz ze swą przyjaciółką Jenni Konner - Lena i Jenni = Lenny!!!! Po dokonaniu subskrypcji otrzymujemy mail o treści: "Thank you so, so much for signing up for our newsletter. Our subscribers are everything to us, because we want to entertain and inform you, but we also want to make the world better for women and the people who love them. That means keeping abortion legal, keeping birth control in your pocket and getting the right people elected, all wsafe and hile wearing extremely fierce jumpsuits. We can't do that without you. So please forward this email and tell everyone you know to sign up for lennyletter.com. Help us on our mission. Love, Lena Dunham + Jenni Konner I love you grils also!!! Lena i Jenni, foto Autumn de Wilde Ich pierwsza kampania: Ask your mother, dotyczy aborcji i tego, jak wykonywaly ją nasze matki. Nie wiem dlaczego, ale czuję ulgę....Może w naszym świecie, zagrożonym konserwatyzmem, retoryką militarną i ksenofobiczną, jest miejsce na nowy, światowy ruch kobiet? Albo choćby na małą odskocznię w stronę świata, w którym feminizm jest po prostu atrakcyjnym stylem bycia i myślenia... Twórczynie Lennyletters.com będą mówiły o feminizmie, stylu, zdrowiu, polityce i przyjaźni....czyli o tym, wszystkim, o czym zwykła mówić Flâneriaa, która tym samym ogłasza swój wielki powrót!!!!!
piątek, 29 listopada 2013
80 lat! Polański-dzieciństwo i Holokaust
Profesor Leszek Kolankiewicz (Centrum Cywilizacji Polskiej w Paryżu), Roman Polański i Alexandre Tylsky (francuski biograf reżysera) na paryskiej Sorbonie, 19.11.2013 Biografia Polańskiego jest niezwykła - narodziny w Paryżu, rodzina tuż przed wojna wraca do Polski, krakowskie getto, ukrywanie się, utrata bliskich i osamotnienie powojenne, studia na Filmówce, emigracja, amerykańska kariera, traumatyczny mord na Sharon Tate, seksualny skandal z nieletnią dziewczynką, francuski (europejski)okres filmowy, małżeństwo z Emmanuelle Seigner i dzieci, widma tej biografii, któe nigdy się nie kończą, areszt domowy w Gstaad... Samo życie Polańskiego jest materiałem na niesamowity, ukazujący wszelkie historyczne i kulturowe napięcia oraz sprzeczności epok wielki epicki film. I wielkie filmy - ukochane: "Chinatown", "Wstręt", 'Tess", "Frantic" (byłam taka ciekawa "Wenus w Futrze"...). Ogromnie przeżyłam "Pianistę", choćby dlatego, że napisałam książke o tragicznie zamordowanej podczas Holokaustu polsko-żydowskiej poetce Zuzannie Ginczance, autorce niezywkłego motta: "Tylko szczęście jest prawdziwym życiem. Trzeba mieć szczęście, by przeżyć". Ginczance się nie udało, nie przetrwała też w pamięci literatury polskiej (teraz dopiero pomału wraca!). O bohaterze "Pianisty" prasa polska też pisała na początku jako o "tchórzu, który nie chciał walczyć" ( w filmie jest scena jak Pianista omija powstanie w gecie) - dopiero po międzynarodowych nagrodach recepcja filmu się w Polsce zmieniła. Samo "przeżycie" w martyrologicznej kulturze polskiej nie jest uznane za wartośc samą w sobię - "Pianista" się z tym rozprawia.
Profesor Leszek Kolankiewicz (Centrum Cywilizacji Polskiej w Paryżu), Roman Polański i Alexandre Tylsky (francuski biograf reżysera) na paryskiej Sorbonie, 19.11.2013
Zawsze uważałam, że los Ginczanki - niezywkle złożony, pełen glamouru i wykluczenia jest wspaniałym materiałem na film - ktoś taki jak Polański mogłby to zrobić. Ktoś taki, ale właśnie nie on. W życiowych historiach, we własnej biografii, w filmach Polański pozostaje generacyjnie mężczyzną-artystą z łódzkiej Filmówki, szkoły, w której rodzaj mizoginii i podrzędnego traktowania kobiet z powodów kulturowych, historycznych była jednym z fundamentów wizji świata. Styl łódzkiej bohemy wzmocniony przez amerykańska anarchicznośc seksualną z epoki flower power zapewne nie pomógł reżyserowi w sprawie z nieletnią dziewczynką. Nie ważne czy była w tym przemoc, kto zawinił, kto jak się zachowywał, nie ważne nawet, że zmieniły się nasze standardy widzenia świata (to, co było możliwe kiedyś, dziś - na skutek ewolucji naszej seksualnej świadomości, na którą wpływ ma wiele czyników z jednej strony liberalizacja, z drugiej ochrona przed przemocą - wydaje się nie do pomyślenia). Polański prawdopodobnie nie mógł mieć narzędzi do uporania się tą sytuacją. W filmach egzorcyzmuje się z poczucia winy aż do próby stworzenia prawdziwego traktatu o różnicy płci, jak w ostatnim filmie (który mnie jednak mocno rozczarował). "Wenus w futrze" - przy promocji ktorej Polański zasłynął z anty-feminizmu w Cannes to jednak film roczarowujący, który wpisuje się w proces owego egzorcyzmowania się Polańskiego z Polańskiego, jest to rodzaj pocesu z samym sobą. Dzieło Sacher Msaocha tak wielorako interpretowane, choćby przez Deleuze'a, ufundowane jest na (fałszywym lub nie) przeżyciu przez mężczyznę własnej niższości wobec kobiety. Stąd słynny masochizm, który mimo protestów autora przyjął się jako nazwa pewnego fenomenu psychologicznego od tego czasu. Ale w tym geście męskiego poddaństwa w epoce, która utworzyła właśnie nowożytne "poddaństwo kobiet" jako normę społecznego porządku, jest wielka siła subwersji. Sacher Masoch wyraża inne pragnienie relacji między płciami - fetyszyzm jego świata wyraża odmowę uprzedmiotowienia kobiet, kiczowata sceneria zwraca uwagę na nadmiar nie dającej się wyrazić uczuciowości a sformalizowanie kontraktem relacji seksualnych na ich arbitralność, zrywając z "naturalizmem" męskiej dominacji.
Profesor Leszek Kolankiewicz (Centrum Cywilizacji Polskiej w Paryżu), Roman Polański i Alexandre Tylsky (francuski biograf reżysera) na paryskiej Sorbonie, 19.11.2013. Obrady toczyły się pod jedną ze słynnych sorbońskich kobiecych alegorii, zdobiących przez wieki tradycyjnie męski uniwersytet.
W filmie Polańskiego nic z tego nie przetrwało. Jest to adaptacja sztuki teatralnej, która parafrazuje powieść Sacher Masocha i która próbuje odtworzyć jej porządek we współczesnym świecie. Ale właśnie - zamaist arbitalności rół płciowych, mamy "wieczną kobiecość", zamiast rozumienia kontektstu mentalno-społecznego, mamy odwieczną walkę płci. "Tu kobieta o wszystkim decyduje" - mówi o swej bohaterce Emmanuelle Seigner ale niestety dzieje się to tylko wobec z góry ograniczonego kadru. Przychodząca na próbę generalną nieco prostacka aktorka tak omotuje reżysera, że na końcu przebiera go za kobietę, przywiązuje do słupa i tańczy triumfalny taniec nago niczym kapłanka pradawnych kultów. Niby schemat zupełnie jak u Sacher Masocha, gdzie np. w powieści "Łowczyni dusz" Dragomira, działaczka ruchu wyzowlenia Słowian, omotuje antyklerykalnego i patriarchalnego hrabiego Sołtyka, przejmując cały jego majątek. Jednak u Polańskiego to "kobiece przebranie", owa "maskarada kobiecości" pozwala na ostateczną degradację, jest ostatecznym upodleniem. Atrybuty płci odwaracja się tu mechanicznie i nie chodzi o żaden inncy projekt relacji między płciami, ale o przemoc i dominację. W ten sposób Polański traktuje przemocowo świat Sacher Masocha, jakby próbował odreagować poczucie bycia pokonanym przez kobietę, jakby próbował odwrócić domnienimaną dominację, aby się odegrać. W tym sensie jest to film fałszywy, by nie powiedzieć reakcyjny. Film, który, używając dyskursu feministycznego, paradoskalnie podtrzymuje mit odwiecznej walki płci, którą uniwersalizuje i wystawia na piedestał. Właśnie dlatego, że zapewnia on triumf męskiej wizji (kastracyjna wizja triumfalnego nagiego tańca kobiety pozosatje nieodparcie atrakcyjna). W tym sensie to zmarnowany potencjał - film pozostawia niesmak. Polański jest osobą o niebywałej charyzmie i młodzieńczej aurze, w znakomitej kondycji. To cieszy. Zwłaszcza, gdy tak uwielbia się (jak ja) atmosferę jego filmów, gdy pozostaje się pod wrażeniem jego genialnej roli Papkina w "Zemście" Andrzeja Wajdy. Polański w kontakcie z publicznością pozostaje całkowicie panującym nad salą geniuszem, uwodzącym i nieco zniecierpliwionym, dostępnym, ale powściągliwym. Bardzo dużo z siebie daje - jest obecny i kontaktowy - ale też podczas wywiadu ze swym francuskim biografem Alexandrem Tylsky'm na Sorbonie nie wahał się być zirytowany, gdy nie podobały mu się pytania. Samego Tylsky'ego, albo inne pytania z sali (na przykład moje odnoszące sie do jego stwierdzenia, że "Pianista" jest dla niego najważniejszym filmem, który chciałby, aby umieszczono na jego grobie... "Po pierwsze - odpowiada - "gdyby jakiś film miałby być umieszczony na moim grobie. Po drugie zawsze jestem pytany o najważniejszy film..."...Pytam czy uważa, że "Piansta" zjawił się w jego filmografii poźno, czy to męczyło go od dawna, czy też właśnie wtedy, gdy miał ochotę zrobić podobny film. Odpowiedź nie jest jednoznaczna: "wie pani, żeby zrobić film, trzeba zebrać fundusze, to trwa, to nie jest takie proste..."...). Cała sala jest cała w jego posiadaniu. Nie chce mówić po polsku, podkreśla, ze język polski jest językiem peryferyjnym: "Pianisty nie mógłbym zrobić po polsku, gdybym chciał mieć odgłos światowy. Nie wiem czy znalazłbym odpowiednich aktorów, których jest więcej w świecie anglosaskim..." Po Sorbonie - w kinie Balzac na Champsee-Elysees otwarcie festiwalu polskich filmów, wśród ktorych są też stare polskie produkcje wybrane przez samego Polańskiego, poleca swój pierwszy polski film "Nóż w wodzie" - "mam nadzieję, że przyszliście tu przede wszytskim, aby zobaczyć ten film"...Impreza jest sukcesem - cała 400-osobowa wypełniona jest w komplecie... Nad wszystkim góruje pewien crash zderzenia wielkiego międzynarodowego twórcy z kameralną polską imprezą - ciągle coś szwankuje, program ulega w ostatniej chwili zmianom, ze względu na "klęskę urodzaju" - napięcia organizacyjne, zbyt liczną publiczność. Tymczasem ja lecę wkrótce do Rzymu na plan dokumentalnego filmu o Zuzannie Ginczance, któego zrobienia podjęła się włoska telewizja - oto jego zwiastun. "Urwany wiersz. Zuzanna Ginczanka 1917-1944": http://portliteracki.pl/porttv/filmy/urwany-wiersz-zuzanna-ginczanka-1917-1944/
wtorek, 26 listopada 2013
Nieprzyswajalność kobiecej kondycji
TALE, „Le fonds initiatique pour le corps caverneux” , 28 wrzesień 2013 Ubrane w wysmakowane suknie z białego twardego płótna z domieszką lnu, ozdobione wysokim plastikowym kołnierzem, tworzącym rodzaj usztywnionej kolii, członkinie kolektywu przechadzały się po wnętrzu przestronnego salonu, wykonując typowe czynności domowe „kobiety we wnętrzu”. Cała rzecz zaczęła się sobotnim wieczorem – typowa pora mieszczańskiego czasu związana z relaksem, bezpieczną przystanią domu i odpoczynkiem. Długie białe suknie spacerujących po salonie, specialnie ufryzowanych i umalowanych kobiet wydają się naraz rodzajem fetyszu jak i pustego ekranu projekcji. Ich tożsamość jest zawieszona między tym, czego się od nich oczekuje a tym, czym same wypełniają swój podmiotowy gest. Ta „domowa kobiecość” ma różne warianty: wysłanie esemsów, drzemka, malowanie paznokci jak i malowanie na sztalugach, a nawet namiętne całowanie z przygodnym, wyrwanym z tłumu, kochankiem multiplifikują się w jakimś chaosie niemej obecności. Ale nad wszystkim góruje czytana na głos lektura „Własnego pokoju” Wirginii Woolf. Konkretnie był to powtarzany w nieskończoność fragment o tym, że gdyby kobiety miały dostęp do edukacji - w salonie nie siedziałby tłum kobiet ale „profesorowie, fizycy, astronomowie i lekarze”... Ta sztampowa z pozoru scenka, znane wersy „Własnego pokoju” odczytywane w atmosferze ekskluzywnego przyjęcia, miały dla mnie znienacka niesłychanie destabilizującą moc. TALE, „Le fonds initiatique pour le corps caverneux” , 28 wrzesień 2013
Od czasu do czasu uczestniczki performansu podchodzily do ceramicznego cokołu – jedynego przedmiotu we wnętrzu, nasuwającym silne skojarzenia z kobiecym rzemiosłem – i unosiły nad nim dłonie, wykonując rodzaj konwulsji na całym ciele. Dawało to jakieś futurystyczne wrażenie cyborgów podłączających się do dziwnego zasilacza, tajemniczej energii życia, czy może domowego ogniska. Te „kapłanki domowego ogniska” (takie ich określenie nasuwały nie tylko usztywnione suknie ale i cytaty z Wirginii Woolf, które przecież w swej najboleśniejszej krytyce dotyczyły pozostałości mentalnych po wiktoriańskiej Anglii) w swej anielskiej bieli w pewnym momencie opuściły brutalnie dom, przenosząc się do ogrodu, pozbywając sukien i wykonując dziki orgiastyczny taniec przełamany stylistyką treningu sportowego... Oczom widzów nie ukazała się jednak nagość: performerki miały na sobie rodzaj cielistych kombinezonów, ciasno przylegających do ciała; kombinezonów, które wykorzystują w swoich wszystkich akcjach, noszą więc one na sobie niewyraźne ślady minionych działań. TALE, „Le fonds initiatique pour le corps caverneux” , 28 wrzesień 2013
Mimo obliczonego efektu komicznego ten taniec w ginącym w zmierzchu i znikającym w cieniu latarni ogromnym ogrodzie miał – nie wiem czy zamierzony – silny charakter liryczno-surrealistyczny. Tonące w półmroku ledwo widoczne kobiece ciała zyskiewały jakiś archaiczny, w swym niedopowiedzeniu, wymiar. Ich jasno wyrażona negocjacja statusu między naturą a kulturą kończyła się niedopowiedzeniem, niedookreślonością właśnie. Owo dosłowne miotanie się w mroku przywodziło na myśl jakąś niejasność kobiecej kondycji, absolutną niemożliwość jej przyswojenia. Żaden porządek symboliczny czy społeczny, żaden dyskurs nie mogą tu w niczym zaingerować. Możemy tylko skonstatować ten stan skrajnej obcości, jedynie możliwej nieprzyswajalności. Stylistyczne chropowatości narracji performensu, jego naraz dziecinna i tragiczna struktura, nieprzeparte strukturalne natręctwo opowieści – wszystko to zapadało się w swoim końcowym efekcie. Prowadząc jakgdyby donikąd. Końcowy akord tańca polegał na przemieszczeniu się z półmroku do wielkiego wewnętrznego basenu willi, w którym członikie performansu po kolei znikały pod wodą, śpeiwając jakąś angielską wiktoriańską balladę... TALE, „Le fonds initiatique pour le corps caverneux” , 28 wrzesień 2013
Nadmiar estetycznego smaku potęgowały nie tylko wypieszczone estetyczne elementy stroju artystek i użytne rekwizyty, ale także wnętrze bogatej, znakomicie urządzonej w stylu właściwym dla klasy wyższej, willi. Performans zakończył się zresztą wielkim przyjęciem, którego główna część odbywała się w imponującym stylowym wigwamie w rytmie muzyki wygrywanej przez Dj-a, kobietę w średnim wieku. Willa kolekcjonerki, znanej zresztą w popularnej francuskiej prasie, bywa często określana jako „bunkier sztuki współczesnej” ze względu na swój ultra nowoczesny ascetyczno-betonowy charakter, jak i obecność z nim kolekcji sztuki. Dominują w niej zresztą dzieła kobiet (jak chociażby Szapocznikow czy znanej belgijskiej malarki Charlotte Beaudry). Kadr był więc więcej niż mega-wysmakowany w sposób bardzo kobiecy, przedmioty i otoczenie oddychały luksusem i dogodnym położeniem, atmosfera spełnienia i prestiżu dominowała nad wszystkim...A jednak – performans był zgrzytem, totalnym koncertem obcości i alienacji, jakąś opowieścią niemożliwą o niedokonanym przystosowaniu i asymilacji. Można by długo dyskutować jego strukturę czy aspekty formalne – wrażenie, które pozostawiał było destabilizujące, gorzkie i pełne dysonansu. Ten smak odrzuca, a zarazem jest tak drastycznie swojski... TALE, „Le fonds initiatique pour le corps caverneux” , 28 wrzesień 2013
Właściwie jak rozumieć, jak odnieść się do kobiecej kondycji? W sukurs nie idzie tutaj ani pełna zafałszowanych kalek tradycja, ani wygrywana od ponad wieku, ciągle stająca się na naszych oczach emancypacja. TALE, „Le fonds initiatique pour le corps caverneux” , 28 wrzesień 2013
zdjęcia dzięki uprzejmości Marca Wathieu
wtorek, 28 maja 2013
Mizoginiczno-egalitarny przekładaniec...
Roman Polanski, Emanuelle Seigner i Mathieu Almaric na planie "Wenus w futrze" okładka książki Gilles'a Deleuze'a "Prezentacja Sacher Masocha" (1967) Czy więc słowa wypowiedziane przed premierą filmu w Cannes w ostatnią sobotę nie są jednak rodzajem pełnej resentymentu reakcji? "Pigułka zmaskulinizowała kobiety, a równość płci to idiotyzm!" - grzmiał z mównicy 80-letni artysta. Czy Polański się źle starzeje (choć energia bije od niego świetna)? Czy tylko jest zgorzkniały po upokarzających przejściach ostatnich lat?
Emanuelle Seigner i Roman Polanski w Cannes Obserwując zresztą tematy ostatnich filmów "The Ghost Writer", "Rzeźnia", a choćby nawet wcześniej nakręconej sztuki teatralnej w Paryżu "La Doute" ("Wątpliwość"), mamy wrażenie, że reżyser ciągle konfrontuje się z problemami fałszywych oskarżeń lub raczej niemożliwej do udowodnienia winy - ta pierwotna "wątpliwość" jest w sercu jego dzieła. Podobno nowym tematem ma być sprawa Dreyfusa. Czy tym sposobem robienie filmów staję się dla Polańskiego egzyorcyzmowaniem poczucia winy czy raczej braku poczucia winy, szukania za wszelką cenę udowodnienia niewinności. Czy reżyser, dziś sam ojciec dorastającej córki, nie potrafi do końca skonfrontować się z przeszłością? Czy uważa, że coś go usprawiedliwia? Mathieu Almaric, Emanuelle Seigner i Roman Polanski w Cannes I czy mamy tu do czynienia z pierwszymi symbolicznymi zwiastunami silnej fali konserwatywnego backlashu XXI wieku? Przed Polańskim. inny francuski reżyser uwiecznił tegoroczną edycję festiwalu, znany i ceniony za ambitne filmy François Ozon, promując swój obraz w młodej prostytutce (sic!) znamiennymi słowami: "Uważam , że każda kobieta o tym marzyła, aby uprawiać seks za pieniądze. To po prostu jest wpisane w kobiecą naturę i jej geny..." Po fali protestów Ozon prostował, że miał na myśli tylko i wyłącznie bohaterkę swego filmu.... François Ozon z ekipa swego filmu "Młoda i ładna" w Cannes (w tym z prawej glowna aktorka: Marine Vacth) Tymczasem jury na pod przewodnictwem Stevena Spielberga nagrodę przyznało...francuskiemu filmowi nieznanego szerzej reżysera o północno-afrykańskich korzeniach Abedellatifowi Kechiche'owi o tytule "Życie Adeli", opowiadającemu o dojrzewaniu nastolatki zakochanej w dziewczynie, o poezji, agresji, smutkach i uniesieniach kształtującej się lesbijskiej skłonności seksualnej... Lea Seydoux w "Życiu Adeli" Bakclash rzeczywiście jest falą reakcji na postępujące utrwalenie egalitaryzującej wrażliwości zachodnich społeczeństw. I chyba taka właśnie jest prawda, gdyż w tym samym czasie daleko od Cannes w deszczowej i zimnej tej wiosny Brukseli, zeszłoroczny zdobywca Złotej Palmy Michael Hanneke starał się wychwalanym przez krytykę ulubieńcem sezonu po premierze swej najnowszej opery w prestiżowej brukselskiej La Monnaie "Cosi fan tutte" Mozarta. Podobno afirmuje w niej kobiecą wolność pragnienia i poznania. Znaną intrygę opery, w której, chcący testować wierność swych połowic, małżonkowie wracają do domu pod przebraniem, austriacki reżyser poprowadził tak, że kobiety świętują w niej swoją autonomię i emancypację, jak entuzjastycznie piszą krytycy. Niestety miejsc już brak, ale entuzjazm krytyki w tak "niecodziennej" sprawie jest już może formą rekompensaty za dwa wielkie uderzenia backlashu!...
środa, 08 maja 2013
Tryptyk Holocaustowy...
"Joanna" być może miała najwięcej szans. Film opowiada historię przyjaźni-miłości dwóch w różnym wieku żeńskich bohaterek, tytułowej Joanny, wdowy jak się okazuje po poległym polskim oficerze oraz małej żydowskiej dziewczynki. Obie spotykają się przypadkiem w sytuacji łapanki i gdy Joanna decyduje się ukrywać i niejako "adaptować" nieznaną małą polską Żydówkę, wytwarza się pomiędzy nimi rodzaj matczyno-córczanej więzi. I jest to pokazane bardzo ujmująco. Wymowa tego "urodzinnienia" stosunków polsko-żydowskich jest bardzo pociągająca i nowatorska...Jednak szybko się kończy...Główna bohaterka "zbrukana" przez nazistowskiego generała, który wymusza na niej seks w zamian za przymknięcie oka na przechowywanie dziewczynki, zostaje "zhańbiona" ogoloną głową przez polskie podziemie. Inrtygujący zrseztą sposób pokazania seksualnej przemocy, który w gestach karania kolabrantek, był zawarty. Ale nadmiar patosu przeszkadza w odpowiednim odebraniu filmu, który właściwie zamiast "Joanna" mógłby się nazywać "Zbrukana". Ta nowa "Polonia" podwójnie shańbiona szuka ukojenia w zaśnieżonych szczytach gór, gdzie idzie na pewna śmierć (tu ulubione miejsce wycieczek z mężem, o którego śmierci dowiaduje się od faszystowskiego gnębiciela-kochanka), oddawszy uprzednio dziewczynkę do klasztoru u sióstr. Smuci fakt, że w obliczu tylu przeciwności losu, młoda polska kobieta nie znalazła w sobie żadnej siły, aby po raz kolejny nie zawieść dziecięcych miłosnych uczuć małej dziewczynki, której matka, wiemy to na pewno, już straciła życie w skutek łapanki. Los żydowskiego dziecka pozostaje ciągle zewnętrzny wobec patosu i martyrologii polskiego losu... Kadr z filmu "Joanna" Feliksa Falka Patos jest także czymś co całkowicie kładzie "Pokłosie" Pasikowskiego. Reżyser "Psów", które po latach zyskują, zwłaszcza oglądane jako film polityczny, zdawał się mieć predyspozycje do nakręcenia filmu o wydarzeniach w Jedwabnem, których opisanie przez Jana Grossa w 2001 roku, wstrząsnęło sceną polskich historyków i przerwało jej zamknięcie na antysemityzm. Pasikowski ponadto nie próbował nigdy być wieszczem i to dodatkowy atut, który tragiczne wydarzenia mógł by pozwolić mu odpowiednio "podejść". Pojawia się tu też próba ciekawego "urodzinnienia" historii żydowskiej z polskiej perspektywy. Jeden z głównych bohaterów odkrywa w sobie kompulsywne niezrozumiałe pragnienie odzyskiwania (z rozbitych dróg, użytych jako ich materiał budulcowy) i gromadzenia żydowskich płyt nagrobnych. Okazuje się, że jest potomkiem tych, którzy zainicjowali anty-żydowski pogrom podczas wojny, aby przejąć lepsze żydowskie domy... Atmosfera thrillera, znakomicie opisująca wrogość, jaką swą nową manią budzi w innych mieszkańcach wioski - ciągle zawziętych jako anty-semici - dała by sie jeszcze obronić. Ale pomimo szekspirowatości owej nienawiści i w ogóle politycznych napięć w tym filmie, co udaje się pokazać wcale nieźle, zadziwia nadmiar patosowej symboliki. A to bracia (bo do maniakalnego kolekcjonera, od którego uciekła żona, przyjeżdża zaniepokojony brat z zagranicy), odkrywając masowy grób w ruinach swego dawnego domu, zupełnie niepotrzebnie po hamletowsku wydobywają czaszki, a to żeńskie wcielenie Wajdeloty - starsza kobieta wioskowa - opowiada, pojawiwszy się nagle, dzieje z przeszłości, a to kolekcja maceb- żydowskich nagrobków -umieszczona jest pośród zbóż, w pszenicznym łanie, dając nazbyt wyrazisty kontekst... Nachalność tych obrazów jest pełna emfazy. A już "ukrzyżowanie" jednego z braci przez ciemny zawzięty wioskowy lud na drzwiach stodoły jest wręcz...śmieszne. Ta drwina z Polski jako Chrystusa narodów jest może w zamierzeniu słuszna, ale w wykonaniu nieudana. Nadmiar patosu zabija autentyczność, a jego efektem staje się nuda.... fragment plakatu filmowego "Pokłosia" Pasikowskiego Ponadto z niewiadomych względów Pasikowski omija ten aspekt historii, wedle którego w prawdziwym Jedwabnem, będącym pod wpływem endeckiego księdza, ksiądz ów w wybuchu nastrojów antysemickich odgrywał rolę decydującą. W filmie "Pokłosie" stary dobry ksiądz sprzyja poznaniu prawdy, ochraniając bohaterów przed linczem. Dopiero jest następca, który ma zostać mianowany, jest postacią wielce nieprzyjemną. To widoczne w postaci księdza rozbicie na dwie skrajne postaci Dobra i Zła zaburza w filmie percepcję autentycznego historycznego zła i możliwość jego analizy. Brak diagnozy politycznej i społecznej dynamiki napięć, które doprowadziły do masowego ludobójstwa, jest wyraźną słabością tego filmu. Rozwalanie mitu "dobrego AK-owca", które polskie kino historyczne kupiło "w ciemno" na stałe (choćby takie filmy jak "Róża" czy "Rewers") przewartościowuje film "W ciemnościach" Holland i to jego plus. Przedstawia on historię prostego człowieka z nizin, lwowskiego kanalarza. Stał się bohaterem mimo woli, ratując od Zagłady kilku Żydów i przechowując ich w kanałach miejskich. Film mistrzowską, wprawną ręką pokazuje przemianę prostego człowieka, który w sytuacji wybuchu bestialskich sił wojny, pomału zaczyna się utożsamiać emocjonalnie ze swoimi "przechowańcami". I wszystko tu raczej dobrze buduje pejzaż - mimo szczegółu: już to nadmiernie jakoś agresywno-zwierzęcych, już to po hollywoodzku, konwencjonalnie wyidealizowanych scen seksualnych. "W ciemnościach" to także "urodzinnienie" polsko-żydowskiej historii: po nadejściu Rosjan i wyzwoleniu żydowskich bohaterów (przetrwania) z kanałów, polski kanalarz krzyczy: "to oni! moje żydki!!!"... Ambiwalentna protekcjonalność tego krzyku jest wzruszająca, a jednak znowu mam wrażenie nie udało się reżyserce (znamienitej skądinąd!) zbudować wielowarstwowego choćby pod względem etnicznym tła akcji. Lwów jawi się tu jako polskie miasto, Ukraińcy są w nim prawie przybyszami z kosmosu, obecność żydowska jest ograniczona do "dealowania" z polskim modelem tożsamości, co niby uzasadnia cel filmu, ale czyni jego akcję jakoś ahistorycznie wyabstrahowaną. kadr z "W ciemności" Agnieszki Holland Mimo niezwykłej genderowej wrażliwości, jaką reżyserka dzieli się z nami w pierwszej części filmu, gdzie widzimy grupę kobiet w upokarzający sposób pędzonych nago na rozstrzelanie w lesie, nic z tej wrażliwości nie przenika później ani do scen intymnych (tu zgroza!), ani do relacji między płciami (bywają one pokazywane bardzo wulgarnie, ale i sztampowo). Wielogłosowej opowieści o egzystencji, która przecież jest także każda opowieść o Zagładzie, przeszkadza jakaś monolityczna narodowa sztampa, która się na nią wciska. Wzruszenie i podziw dla zwykłego kanalarza, który przechodzi tak wielką przemianę wewnętrzną, wytłumia jakoś - nie wiem jak to nazwać - jakaś ogólna zarozumiałość, z którą film ją pokazuje. Niedawno na łamach "Krytyki Politycznej" Jacek Dobrowolski opublikował esej o kondycji polskiego filmu, esej, który jest właściwie manifestem "o nowy kapitalistyczny realizm". Autor piętnuje tu upodobanie polskich reżyserów do metafizycznych analiz w stylu "Unde Malum?" kosztem niechęci do pracy nad opowieściami, które próbowały by zmierzyć się jakoś z prawdą młodego kapitalistycznego społeczeństwa na dorobku, z jego problemami społecznymi i walką o władzę. Mieszczaństwo ciągle nie jest podmiotem tych filmów mimo gwarancji atrakcyjnych zdawało by się filmowych tematów i możliwości mówienia o egzystencji, poszukiwaniu wolności, zmierzaniem się z jej ograniczeniami. Nadmierna skłonność do symbolizowania i pouczania zabija w zarodku bohatera niepewnego, który popełnia błędy, naprawia je, odnosi małe i duże zwycięstwa. W pewnym sensie krytykę tę można rozciągnąć na film historyczny. Być może więcej przestrzeni pozostawionej na przeżywanie dramatycznych wewnętrznych konfliktów, związanych z pragnieniem wolności, przyjemności i samorealizacji, które w końcu fundują nowoczesną indywidualność, uczyniłoby również i historyczne filmy bardziej uniwersalnymi? Ukróciłoby ich manię do zmierzania w stronę symbolicznych moralitetów, których dzieje z góry wydają się od razu pasywne, nim jeszcze dobiegną się do końca. Właśnie brak dynamizmu, głębokiego napięcia i zaskoczenia, powoduje chyba, że z omawianych filmów widać, iż mimo wysiłków Zagłada ciągle jeszcze nie stała się częścią naszej historii i wrażliwości, jeszcze ciągle nie "urodzinniliśmy" jej historii. Na przeszkodzie temu stoi zbyt sztywny, obciążający model polskości.
http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/film/20130514/dobrowolski-o-realizm-kapitalistyczny
wtorek, 30 kwietnia 2013
Moda na Annę Kareninę....
Keira Knightly w filmie "Anna Karenina" (2012) Długo bałam się przeczytać tę książkę. Pamiętam, że kiedy byłam mała, moja matka chorowała i długo leżała w szpitalu w Krakowie. Znajomy przyniósł jej książki do poczytania i w tym "Annę Kareninę" - pamiętam oburzenie mojej matki, która sama wałczyła wtedy ze śmiertelną chorobą i jej płomienne przysięgi: "nie, na pewno nie będę tego czytać!!!...". "Anna Karenina" - ukochana czy znienawidzona? pożądana czy przeklęta?
Ta powieść zbudowana jest na odcięciu. Nie mogło być inaczej. XIX-wieczne społeczeństo z jego ściśle wyznaczonymi wąskimi rolami płci, ufundowanymi na podwójnej morlaności i hipokryzji oraz hierarchii płci, w ogóle jest zorganizowane na wyparciu możliwości uznania pełni kobiecej (i każdej innej seksualnie - niż heteroseksualna męska) tożsamości. Kobieca podmiotowość opisywana przez kobiety poza wyjątkami w literaturze brytyjskiej pojawi się jako fenomen literacki dopiero na przełomie wieków i w międzywojniu. Tołstoj jest rodzajem prekursora emaptycznej kobiecej relacji (podobnie jak Flaubert w "Pani Bovary") pisanej z męskich pozycji. I właśnie dlatego pewnych rzeczy nie da się przekroczyć mimo wszystko. Banana Republic, kolekcja "Anna Karenina", jesień 2012/2013 Sceny intymne są w tej powieści załatwione wielokropkiem - tego tez wymaga konwencja społeczna i literacka. Nie wiemy jednak najwazniejszego - jak Anna przeżywa naprawdę swój upadek, a więc oddanie sie mężczyźnie, który osaczył nobliwą mężatkę, by ją uwieść. (Znamienne zresztą, że koronnym zajęciem męża Anny, wysokiego carskiego urzędnika jest ustawa przeciwko "innopliemieńcom, czyli obcym etnicznie Cyganom i Czeczeńcom). Między Anną a Wrońskim wybucha prawdziwa miłość - tego jesteśmy pewni, łączy ich prawdziwe wzajmne uczucie, a przynajmniej pożądanie. Jednak czy Anna emancypuje się w fizycznej namiętności czy tylko "przywiera" bardziej, przede wszytskim uczuciowo do swego uwodziciela, ponieważ nie ma innego wyjścia - tego się nie dowiemy. A wiele wskazuje na to, że ta druga możliwiośc jest bardziej prawdopodobna. Tołstoj opisał romans niespełniony - romans kulawy, który kończy się śmiercią z niespełnienia (choć niby smiercią z miłości), który na wieki podbił zbiorową wyobraźnię. Oczywiście jak na jego epokę było to postępowe, ale ten postęp ufundowany jest na wyparciu.
Keira Knightly i Jude Law (jako Karenin) w filmie "Anna Karenina" (2012) Przy opisach wewnętrznych przeżyć swej głównej kultowej protagonistki, rosyjski pisarz posługuje się wręcz nową literacką konwencją - swoistym rodzajem literackiego kubizmu. Myśli Anny są wielotorowe i pozornie choatyczne, przypominają wewnętrzny monolog szaleńca, potok rozkojarzenia. Anna wiele razy w powieści znajduje się na progu szaleństwa - najpierw starając się unikać uwodziciela, potem ulegając mu, potem zachodząc z nim w ciążę, potem ciężko chorując i godząc się z mężem, następnie opuszczając męża i ukochanego syna dla kochanka, na końcu przeżywając katusze wypalonej namiętności, aż wreszcie szaleńczo rzuca się pod pociąg.
Banana Republic, kolekcja "Anna Karenina", jesień 2012/2013 Literacki kubizm ma szansę połączyć to wszystko, co wymyka się spójności, a więc sprzeczności z jakimi XIX-wieczne normy traktują kobiecą seksualność. Anna zostaje wydana za mąż bez miłości, o żadnej namiętności nie może być tu mowy. Gdy wybucha romans mąż prosi ją jedynie o zachowanie pozorów (jak wszyscy). Anna, zbyt prostolinijna i uczciwa, nie jest w stanie tego zrobić. Afiszuje się. Towarzystwo odwraca się od niej, staje się kobietą upadłą. Jako taka nie umie żyć godnie, a w gruncie rzeczy płytki, próżny mężczyzna, z którym się związałą i którego nic w życiu (ani wychowanie, ani rodzina, ani tradycja, ani normy, ani towarzystwo) nie zmusiło do wykształcenia większej wrażliwości zaczyna być znużony swą "nieszczęsną" kochanką (choć ją dalej kocha). Keira Knightly w filmie "Anna Karenina" (2012) Tołstoj z wielkim mistrzowstwem pokazał podwójną pułapkę XIX-wiecznej moralności, która ufundowana jest na dominacji męskiej tożsamości. Polujący mężczyzna, który zdobywa mężatkę jest podwójnym zwycięzcą, kobieta jako łup zawsze jest stracona. Jeden - zero dla niego! Opisy Wrońskiego jak konnego jeźdzca startującego w zawodach, gdy woli on dobić klacz niż przegrać - przepełnione są dobitnym symbolizmem. A przecież chodzi o bezsensowana wygraną, zaspokajająca jedynie przeciętną próżność. Symbolizm ten jest jednak nachalny i prawie sankcjonuje to, co Wroński (i społeczeństwo jego rękami) zrobi z Anną. Kobieta, która spróbuje się emancypować w imię swojej namiętności i swoich pragnień jest wykluczona ze społecznego porządku. To nie tylko morał "Anny Kareniny". To także przesłanie, które ugruntowuje Tołstoj.
Banana Republic, kolekcja "Anna Karenina", jesień 2012/2013 Wiadomo, że on sam spotkal za młodu Anne Kareninę - kobietę, która była jej prototypem i został "uwiedziony" przez jej historię. Wiadomo także, że w powieści umieścił swe "alter ego", postać nieśmiałego poczciwca, właściciela ziemskiegoLewina - który jest głównym bohaterem drugiego wątku "Anny Kareniny" ("Anna Karenina" ma dwoje bohaterów głównych tak naprawdę). W ten sposób kobieca historia opowiedziana jest pralelnie z męską - kończący się tragicznie romans i tragicznie rozpoczęte konkury, kończące się szczęśliwym małżeństwem. Lewin to apologia życia na wsi, blisko swych chłopów (których emancypacji również się pragnie), wspólnej pracy, skromności i ...małżeńskiej nudy. Poczciwo ale nudnie. Anna Karenina - to salony, życie miejskie, spektakle i wydarzenia kulturalne, wydatki i niebezpieczeństwo...Wybierajcie sami!...
Keira Knightly w filmie "Anna Karenina" (2012) Jak wiemy na koniec życia nie tylko Tołstoj obrócil się przeciwko swej własnej żonie, pochodzącej z książęcego rodu Zofii, którą pozbawil prawa do majątku, przeznaczając go w całości na krzewienie idei egalitarnego ruchu pansłowiańskiego, którego był patronem (Zofia zresztą sądowo po paru latach odzyskała prawa). Ale także współczesna epoka wybrała!...
Nie dalej jak na jesieni czytam w "Financial Times" (przeglądanym bez sensu i przypadkiem) artykuł o tym, że Keira Knightly codziennie rano mierzy nową parę kolczyków Chanel Joalerie na planie filmu "Anna Karenina" w reżyserii Joe'go Wrighta... Tymczasem amerykańska marka Banana Republic wypuszcza jesienną kolekcję zainspirowaną postacią Anny Kareniny. Film dzisiaj już obejrzeliśmy. Zaskakująca teatralizacja fabuły - akcja filmu odgrywana jest jako sztuka teatralna, stwarzająca wrażenie deziluzji. Na naszych oczach "tylko" odgrywana jest stara historia. I choć film nieco roczarowuje, jako że owej teatralnej wiwisekcji brakuje trochę napięcia (Wroński jak blond młokos zupełnie bez charyzmy), intrygujące jest właśnie owo teatralne rozebranie Anny Kareniny jako stereotypu. Stereotypu kobiety upadłej, histerycznej, która zdradziła samą siebie. Ten zabieg wprowadza dystans do postaci Anne Kareniny i pokazuje w jakimś sensie, jak własna epoka, odmówiła jej życia.
Filmowi Anna Karenina i Wroński jako reklama Banana Republic
Ale czy nasza dzisiejsza epoka jej to życie wraca? Czy dzisiaj Anna Karenina cierpiałaby mniej? Czy współczesna obyczajowść, po rewolucji seksualnej, pozwala naprawdę kobietom na więcej, jeśli przestają trzymać się konwencji? I czy ten fenomen mody na Annę Kareninę przemawia do kobiet bo widzą w niej figurę opresji czy własnej emancypacji? Jaka Anna Karenina wraca do nas dzisiaj? Jak pozbyć sie uroku przegranej, z którą rzekomo kobietom jest tak bardzo do twarzy?...
Banana Republic, kolekcja "Anna Karenina", jesień 2012/2013
wtorek, 26 marca 2013
Angelika Markul: szarada z Chamarande...
Pałacyk i park w Chamarande Wpadamy więc do parku i biegniemy pod budynek oranżerii w momencie, w którym wszyscy wsiadają już do samochodów, są jedną nogą w drodze powrotnej. Okrutne poczucie winy i żal. Rzeczywiście- jesti zimno, więc wszystko skończyło się szybciej. Ściskamy Angelikę na powitanie i pożegnanie zarazem, nieświadomi tego, co tu się stało, co tu się w ogóle odbywa. Praktycznie wchodzimy do środka i oglądamy pracę, gdy artystka właściwie już odjechała (a z nią wszyscy nasi przyjaciele, z którymi bardzo chcieliśmy się spotkać i poprzebywać, w tym w wieku przedszkolnym koleżanki naszej córki, za którymi ona tęskni, jako, że nie widzi ich często). Chamarande - widok z lotu ptaka...:) Niezwykłe przeżycie...Nie wiem, wydaje mi sie, że wchodziłam do tego budynku kilka razy, żeby uzmysłowić sobie, co właściwie czuję. Ogromne poczucie zawodu (i że zawiodłam) oraz zachwyt, totalny zachwyt nad pracą, którą oglądam.Wychodzę i wchodzę ponownie. W niezbyt ogromnym budynku oranżerii (właściwie nie wiem czy zdjęcia są oddać to w stanie)...
Angelika Markul, Instalation monumentale, materiały różne (skóra zwierząt, wosk, aluminium), 2013 Instalacja Monumentalna - bo tak nazywa się praca - jest mroczna i pełna grozy. Nawiązuje do rytuałów myśliwskich miejsca, które zapewne służyło do organizacji polowań na zwierzęta. Ale równocześnie jest czymś więcej. Staje się metaforą bycia w czasie, przemijania i skazywania na przemijanie, dominacji, która ma nam dać złudzenie powstrzymania przemijania, ale jako metafora umiejscawiając się także po stronie ofiar. Osmalone szątki zwierząt i roślin są jakąś aluzją, być może prehistoryczną i odsyłają nas do jakiś wyobrażeń początku. Skały, groty, jaskini, brzucha. Czy chodzi o początek cywilizacji czy raczej o ustalenie skąd ten początek jest ustalany, kiedy się zaczyna i jaka/czyja dominacja go ufundowuje. Dalekie przywołania sakralne jakiś magicznych rytuałów krzyżują się z wyraźnymi wyobrażeniami krzyża i sakralności jaką znamy - cywilizacji chrześcijańskiej, która buduje swój porządek na bazie hierarchii bytów. Blisko tu więc także do wyobrażeń rytuałów ofiarnych czy kryzysów ofiarniczych, do takich pojęć jak wykluczenie i napiętnowanie. Angelika Markul, Instalation monumentale, materiały różne(skóra zwierząt, wosk, aluminium), 2013 Moja osobista recepcja wiąże się także z tym, że niedawno, zupełnie przypadkiem na przyjęciu weselnym moich francuskich przyjaciół poznałam kanadyjskiego muzeografa, który sprawuje pieczę nad rekonstrukcją groty Lascaux. Rozmowa toczyła się więc wokół tematu sztuki i sakralności, historii ludzkości i historii sztuki. Bywanie w prehistorycznych grotach ozdobionych prastarą sztuką łączy się podobno z przeżyciem wstrząsu metafizycznego i nie jest jasne czemu należy go przypisać. Czy chodzi o sztukę czy o dawną energię religijną? Czy sztuka współczesna nie jest ostatnim bastionem duchowości? Czy sztuka prehistoryczna nie wypełnia więc najlepiej tej misji? Angelika Markul, Instalation monumentale, materiały różne(skóra zwierząt, wosk, aluminium), 2013 Mało o tym wiemy. Zanim pojechaliśmy do Chamarande jedliśmy śniadanie w Paryżu z naszym warszawskim przyjacielem, młodym rzeźbiarzem, który od niedawna pracuje przy rekonstrukcji odkrytej w latach 90-tych groty w Chauvet, liczącej 30 tysięcy lat, a więc istniejącej 11 tysięcy lat wcześniej niż grota Lascaux. Odkrycie to zburzyło całe nasze wyobrażenie od prehistorii. Karol, bo o nim tu mowa, również twierdził, że wejście do tego zabytku, jakim jest prehistoryczna grota, jest przeżyciem, które trudno z czymś porównać - jest duchowym wstrząsem rewolucjonizującym nasze myślenie o funkcji sztuki... Angelika Markul, Instalation monumentale, materiały różne(skóra zwierząt, wosk, aluminium), 2013 "Jesteśmy na szlaku grot"...- pomyślałam, gdy weszłam "do" instalacji Angeliki Markul w oranżerii pałacyku w Chamarande. Jej praca również zapytuje o funkcję sztuki i przenosi nas w wymiar czystego doznania objawienia i refleksji, w której krzyżuje się przeżycie marności i wzniosłości, odpowiedzialności i związanej z upływem czasu bezsiły. Kim jesteśmy i co możemy zrobić? - pyta swoja pracą Angelika. Patrzymy na osmalone myśliwskie trofea (być może zwłoki dzików) i prehistoryczne ślady paproci złożone w ofiarniczym stosie. Ten stos ma nie tylko odkupić nasze winy, ma także pytać o odpowiedzialność jaka spoczywa na naszej cywilizacji i na nas tworzących historię tę wielką i tę małą w codziennym życiu. Angelika Markul na wernisażu w Chamarande Patrzymy na trofea i sami czujemy się nimi. Równocześnie jest w tej pracy jakaś nostalgia, tęsknota za prehistorią, a może po prostu początkiem. Początkiem wyobrażonym jako jaskinia a może matriarchalny brzuch. Gdyby wszystko zacząć od nowa. Rewolucjonizując nasze hierachie wartości, porządki wykluczenia, bazę społecznego porządku. Jeśli chodzi o przeszłośc możemy ją tylko przeinterpretowywać, jeśli chodzi o teraźniejszość możemy zadawać sobie pytania, aby się kwestionować, jeśli zaś chodzi o przyszłość - ciekawe czy musi się ona rozegrać kosztem ofiar?...
Dojmujące poczucie utraty i dziwnie odzyskana bliska, jakby pradawna, refleksja...- oto szarada z Chamarande...
Angelika Markul, Instalation Monumentale, Domaine départamentale de Chamarande, 17 marzec - 12 maj 2013 www.francefineart.com http://www.francefineart.com/index.php?option=com_content&view=article&id=884%3A851-domaine-de-chamarande-angelika-markul&catid=14&Itemid=2
wtorek, 26 lutego 2013
Wanda, co nie chciała Palikota...
Smoleńska tragedia owocuje wzmocnieniem prawa farsy, które wkracza wobec niemożliwości odnalezienia się Polski w jakiś organiczny sposób na drodze harmonijnej modernizacji. Jak pisał Marks wielkie wydarzenia historyczne zdarzają się dwa razy: raz jako tragedia, a drugi raz jako farsa. Katyń był tragedią, ale Smoleńsk wraz z autorytarnym, wiktymologicznym i anty-rosyjskim nastawieniem polskiego prezydenta, jak i niedociągnięciami techniczno-organizacyjnymi towarzyszącymi całemu lotowi, staje się nawet jeśli bardzo tragiczną, to jednak farsą (rozwijam tę tezę w tekście "Odejście", pomieszczonym w mojej właśnie wydanej książce "Nawiedzani przez dym"). Ta farsa nie jest wesoła: na Polskę Martyrologiczną (nie zdolną sie modernizować) można umrzeć jak na ciężką chorobę, jej zakładnikami zaś są niewinne ofiary. W Polsce po-smoleńskiej kolejne wybory parlamentarne wynoszą na piedestał dziwny Ruch Palikota, biznesemna i eks-właściciela konserwatywnego tygodnika "Ozon", który z antyklerykalizmem na ustach udowadnia, że można róść w siłę reprezentując ideały nowoczesnej lewicy. Palikot, któremu brak lewicowej wiarygodności, oferuje wyrosłym z organizacji pozarządowych Wandzie Nowickiej i Robertowi Biedroniowi wybieralne miejsca do Sejmu. I udaje się! Ugrupowanie znikąd nabiera znaczenia-prezentując nowoczesne poglądy związane z prawami kobiet i mniejszości seksualnych. Na konserwatywnej polskiej scenie politycznej progresywne hasła moga znaleźć się tylko na zasadzie niby-żartu, wygłupu, śmiesznostki (Palikot zresztą chętnie używa takiego kodu), krotochwili, która zamienia się w poważną rzeczywistość polityczną. Dzięki posłom Ruchu Palikota w realnym dyskursie publicznym pojawiają się nareszcie świeże sposoby rozumienia wielu zasypanych popiołem kwestii jak aborcja, zapłodnienie in vitro, związaki partnerskie, prawa seksulne. Wiadomo - jaskółki wiosny nie czynią. Ale ją zapowiadają: symboliczne znaczenie obecności nowoczesnego lewicowego dyskursu w mediach dzięki Nowickiej, Biedroniowi, czy Grodzkiej jest kolosalne. Ta idylla nie mogła trwać wiecznie. W styczniu 2013 roku rozgorzała afera o premie. Nagonka na feministyczną polityczkę Wandę Nowicką przerosła wszelkie oczekiwania. Oczywiscie pierwszy, który rzucił kamień to ten, który patronował kwestii kobiecej, wielki mąż opatrznościowy, sam Janusz Palikot. Cofnął Nowickiej rekomendacje klubu na wice-marszałkinę sejmu. Burza medialna, która się potem przetoczyła, nie wymaga tu specjalnego relacjonowania. Przypominam tylko parę faków: Palikot złożył wniosek o cofnięcie rekomendacji Nowickiej zanim skandal wybuchł na dobre. Czy chodzi o to, że w prawie farsy nic nie trwa wiecznie, a jego sympatia dla sprawy kobiecej to był zwykły kaprys? Medialna nienawiść, jakiej doznała Nowicka, przypomina rodzaj kryzysu ofiarniczego. Młoda polska demokracja podążając w transformacji na oślep ciągle potrzebuje ofiary. Na innym symoblicznym planie swego czasu odegrała ją artystka Dorota Nieznalska. Jej feministyczna praca została zniszczona przez konserwatywne bojówki, a ona sama skazana w procesie na mocy prymitywnie rozumianego pojęcia wolności i godności. Wszystko działo się w atmosferze skrajnego przywzolenia na symboliczną i dosłowną przemoc wobec kobiet (którą zreszta artystka zajmowała się w swych pracach). Dzisiaj, mimo jej uniewinienia, ta publiczna pułapka ciągle jest gotowa i czycha - na kobietę, najlepiej feministkę. Tak jakby przez zaszczucie Nieznalskiej utrwalił się rodzaj jakiejś społecznej rzeźby przemocy, w ktorej koleiny musi wejśc każdy następny skandal, gdy chodzi o postępowo rozumianą rolę kobiety.
Dorota Nieznalska, bez tytułu, z serii: Implantacja perwersji, 2005 (praca pokazana pierwszy raz na wystawie "Posłuszeństwo" kuratorowanej przez Agatę Jakubowską) Media bez namysłu rzuciły się na inkryminowanie sprawy premii - bez żadnej analizy. Chodziło o premie istniejące od wielu lat, które przyznawał Marszałek Sejmu. Ewa Kopacz, jak jej poprzednicy, postanowiła przyznać je sobie i wszystkim czterem wice-marszalkom z różnych partii. Nawet jeśli rok wcześniej ze względu na kryzys zaczęto po raz pierwszy zadawać pytania o ich zasadność - cala afera, gdyby miała być oparta na jakiejś analizie - powinna być chyba wymierzona w decyzję Kopacz, jawną zresztą, ogłoszoną na stronach sejmowych. Dlaczego medialny atak skupił się na Wandzie Nowickiej? Bo właśnie reprezentując kwestie feministyczne jest ona z grunut podejrzana, z założenia na cenzurowanym. Zaznaczam, że nie uważam pytania o wzięcie premii jako całkowicie niezasadne - powinno ono dotyczyć jednak mocą wszystkich uczestników zdarzenia, na czele z decydującą o tym marszałkinią. Wanda Nowicka w telewizyjnych Wiadomościach Z wielką satysfakcją można odnotować pierwszy chyba w historii gest solidarności środowisk kobiecych w obronie swojej polityczki. Ale dalej prawo farsy żąda ofiar. Palikot musi ustąpić z pozycji pozbywania się ideologicznego balastu, o co go podejrzewam - czyli by móc pozbyć się ideowej Wandy, proponuje nagle kandydaturę Grodzkiej. Czy zdaje sobie sprawę, że tym pseudo-postępowym gestem wyzwala tylko konserwatywne reakcje? Polityk wychwalał się potem, że "obnażył polskiego kołtuna", gdy Sejm zagłosował za zachowaniem Nowickiej na stanowisku. Ale można go raczej posądzić o instrumentalizację kwestii, których podejmowaniem jako jedyny się chełpi. Jeśli wymachiwanie sztandarem "Grodzka"- pierwszej polskiej polityczki transpłciowej ma jedynie "obnażyć polskiego kołtuna", to daleko tu do przemyślanych strategii politycznych, mających doprowadzić do prawdziwej,głębokiej tolerancji. Palikot nie po raz pierwszy ubiera maskę błazna - w teatrze farsy jednak na końcu i sprawie to służy, a w efekcie przeciwko Grodzkiej jednoczą się nawet dotychczasowi wrogowie Nowickiej, którzy wolą się za nią ująć niż stanąć przed jeszcze "gorszą" dla nich alternatywą. Tylko po co cały ten spektakl? Na końcu media huczą o "nielojalnej Wandzie, która wykorzystała Palikota"....Zaraz, zaraz: kto tu kogo probował wykorzystać, kto komu dawał wiarygodność i odwalał realną robotę, proponując rozliczne sejmowe inicjatywy czy pracując w terenie (a nie tylko telewizyjnych studiach)? Palikot zabawiający się rozdawaniem stołków to żałosna elegia tego, w co pokładający w jego Ruchu jakąś nadzieję wyborcy chcieli wierzyć. No więc o co naprawdę chodziło w aferze z premiami? Wanda Nowicka niczym brytyjska królowa przetrwała burzę, zachowując przy tym wielką klasę.Wbrew nagonce szefa swej partii ani nie odeszła, ani nie ustąpiła. A w imię czego miałaby to zrobić? Jego personalnych intryg i politycznych układanek, które były czystym science-fiction? Palikot skompromitował się ostatecznie tekstem "Wanda chce być zgwałcona, ale ja nie jestem takim typem faceta"...Potwierdził tym sposobem symboliczny gwałt, który miał tu mieć miejsce na kobiecie reprezentującej kwestie kobiece na scenie publicznej. Do niczego jednak nie doszło. Farsa zatriumfowała, trefniś nie został królem. Mimo tego jednak polska demokracja zaczyna dojrzewać do nowoczesności, a ideały nowej lewicy rosną, nawet mimo braku powagi Palikota, w polityczną siłę. Wanda Nowicka, która jednostkowo wybrała drogę bezpośredniej polityczności, i która uprzednio nadaremno próbowała swych sił we współpracy z SLD, potwierdza tylko swą etosowość i oddanie feministycznej sprawie, zostając na stanowisku, a także fakt swej politycznej dojrzałości, świadczący o tym, jak mądrze umiała strawić swój polityczny układ z Palikotem. Na szczęście dla niego prawo farsy może mu pozwolić wrócić do wspólnej gry. Nie tylko już przeprosił Wandę, ale scena, gdy przed nią klęka i błaga ją o powrót - nie wydaje się nam taka surrealistyczna.... Póki co jednak farsa z nas drwi. Palikot skompromitowany brakiem równowagi, a Wanda Nowicka osamotniona (niezależna), bezprecedensowa na stanowisku wice-marszałkini sejmu, bez popracia swego klubu. Ale ta jej samotność-niezależność jest bardzo symboliczna. Pokazuje miejsce feminizmu na polskiej scenie politycznej. Wanda, co nie chciała Palikota, jest ikoną ostatniej zmiany. Na wzór swej legendarnej poprzedniczki z baśni o "Wandzie, co nie chciała Niemca", ikony patriotyzmu dla dzieci, Wanda Nowicka jest symbolem nowego rozumienia feminizmu - jako prawdziwego patriotyzmu właśnie.
wtorek, 14 czerwca 2011
Łuska z Endo...
Endo, Ubiór Łuska Nie mam, co na siebie włożyć. Z wnętrza szafy patrzy na mnie wielkie rybie oko. Gdy dotykam wnętrza mojej szafy czuję coś miłego i śliskiego, jednak, gdy patrzę jest mniej przyjemnie. Czasami wyobrażam sobie, że jestem owinięta w wiele powłok, warstwy nachodzą na siebie jak warstwy naskórka, trudno oddzielić, co jest ubraniem, a co rozebraniem. Czuję się bezpiecznie, gdy jestem ubrana, zaś niebezpiecznie, gdy jestem naga. Zagrożona, gdy ubrana, oswojona, gdy rozebrana. Zawłaszczona i własna. Potwór podnosi głowę. Czy mój strój jest dziełem zewnętrznego oka, czy też opowiada o mnie. Tak jakbym chciała? Nie wiem, co na siebie włożyć. Jak mam dzisiaj wystąpić. Myśli rozpierzchają jak ryby w wodzie, czasem płynę chwilę za jedną, ale potem zachwyca mnie druga. Ten ocean rozpływa się w każdym kierunku. Nie, nie wyjdę dzisiaj. Pozwolę rybom, by płynęły wokół mnie. Pozwolę rybom, by były żywe, nie będę polować. Polowanie zamienia je w targ rybny. Targ niewolnic, rynek kobiet, jarmark osobliwości. Oficjalnie jako kobieta jestem uprzedmiotowiona. Mam być nadmiernie zakryta, ocenzurowana. Albo odkryta, wtedy cenzura wkracza jeszcze mocniej. Gdyż to zawsze przeszkadza. Mój ubiór powoduje, że czujesz się zachęcony zanim nastanie czas błogiego ciała. Ale powoduje także, że czujesz się zniechęcony, zohydzony. Mój ubiór powoduje, że można mnie ukarać, bo sama tego chciała. Rozporządzać mną, decydować, zabraniać, oceniać. Mój syreni śpiew. Czasami nie wiem, gdzie zaczyna się i kończy granica mojego ciała. Mojego ciała i mojego ubioru. W tej sprawie kobiety są nieme, jak ryby, mówią barwą swego naskórka. Czy rybia łuska jest ubiorem czy skórą? Łuska to coś, co łączy postrzeganie i odczuwanie. Jak soczewka albo menisk, wypukłego społecznego oka. Łuski mojego naskórka i łuski moich ciuchów, stosy, naręcza, twierdze obronne łusek moich ciuchów. Każdego dnia, ubierając się rano, zmierzam się z czymś niemożliwym. Łuskam swój strach, swoją niepewność, swoje pragnienie przyjemności. Łuskam się jak cebula i wzbudza to łzy. Łuskam tego mężczyznę, kiedy na niego patrzę. Jego łuskanie to moje hobby, wbrew pozorom często to robię. Zdejmuję koszulę i spodnie, potem odejmuję włosy i stopy. Zostawiam tylko oczy, usta, ręce i podbrzusze. Robi się gorąco. Jednak, gdy łuskam w lustrze siebie nie jest już tak przyjemnie. Chyba, że patrzę sobie w oczy. Triumfująco. Wielkie rybie oko. Na dnie mojej szafy i na dnie mojego ciała. Rybowatość płci. Gdy dotykam siebie, czuję coś miłego i śliskiego. Łuski węża spadające jak pociski, gdy odczyniam zakazy, martwe ciało i jego słoną wodę zamieniam w coś słodkiego. Jeśli jestem mężczyzną kochającą mężczyzn, jeśli jestem kobietą kochającą kobiety, jeśli jestem kobietą kochającą mężczyzn i siebie, wyjście z szafy może przypominać afirmacyjną zmianę łuski. Ciało, pożądanie, ubranie. Intymność jest łuskowata. Gorset spada jak rybia łuska. W oku pojawia się mokra mała wodna łezka. Pragnę, czuję i widzę. Pochylam się nad morskimi potworami w mojej szafie i wtedy łuska spada mi z oczu, potwory zamieniają się w marzenia. tekst wygłoszony na wieczorze Historia Jednego Obrazu, poświęconym rysunkowi Agaty Nowickiej - Endo "Ubiór", 9 czerwca w Studium Teatralnym z instalacją muzyczną Candi (Paristetris), ul. Lubelska 30/32, Warszawa
środa, 18 maja 2011
Ruiny (polskiej) nowoczesności: Matka Boska i Emilka...
Przez prasę toczą się aktualnie debaty dotyczące rangi, ambicji i miejsca kultury polskiej. Dlaczego tak wiele tworzących ją mechanizmów odzwierciedla sposób istnienia kultur peryferyjnych - w odróżnieniu od zdolnych wypracować samoistne, autonomiczne i narzucające się znaczenia kultur centralnych? Czy możemy liczyć na dobrze pomyślaną politykę kulturalną, która powinno prowadzić samo państwo? Póki co oddajmy głos inicjatywom "oddolnym", cywilnym rękom rynku sztuki czyli prywatnym galeriom. I przypada mi w udziale zaszczyt mówienia tutaj o nowo powstałym, niedawno otwartym miejscu na prawym brzegu Wisły - galerii BWA Warszawa na Saskiej Kępie. W ubiegły weekend odbyło się tam uroczyste otwarcie - miły popołudniowy piknik. Mała kamienica - jakich tu wiele - została niedawno kupiona i częściowo wyremontowana przez architekta Wojtka Popławskiego i kulturową aktywistkę Lucynę Sosnowską. Dom podzielony po wojnie na kilka małych PRL-owskich klitek (jedną z ostatnich jego właścicielek była Christine Podlasky - aktorka-ikona z filmu Miś) obrosły jest w wiele legend związanych jeszcze z przedwojennym życiem artystycznym. Dziś ma stać się kulturalnym schronieniem w tej oazowej pełnej zieleni dzielnicy, gdzie czas zdaje się płynąć (znowu!) inaczej. I teraz zatoczył pętlę. W dawnej pracowni Mieczysława Lubelskiego i jego mieszkaniu (zbudowanym w 1928 roku przez architekta Czesława Przybylskiego, znanego z Domu bez Kantów) prócz BWA docelowo zaistnieć mają jeszcze dwie inne galerie, winiarnia oraz kawiarenka, która poprowadzona zostanie przez dawnych właścicieli kultowego praskiego klubu Saturator (ożywcza mieszanka bourgeois i trash?). Mieszkali tu m.in.: artystyczne pary Elżbieta i Emil Cieślarowie (rzeźbiarze), zajmująca się ceramiką Barbara Turkiewicz-Gutt oraz wykładowca nowo powstałęj Katedry Mody na warszawskiej Akademii Wiktor Gutt. Duch Oskara Hansea, czy Agnieszki Osieckiej przewija się przez to miejsce. Dom Funkcjonalny - bo tak nazywa się całość nowej przestrzeni - został brawurowo otwarty 7 maja. Otwracia dokonano pod hasłem ze sztandarowego tekstu Tomka Platy (obok Justyny Kowalskiej i Michała Suchory - jednego z trzech właścicieli BWA), towarzyszącego wernisażowi i głoszącego, że "modernizm jest naszym toksycznym tatusiem"... Nie możemy się od niego uwolnić, ani z nim żyć... Czy Dom Funkcjonalny zafunkcjonuje inaczej? Małgorzata Szymankiewicz, bez tytułu I tu potrzebny jest mały wtręt. (Och tych wtrętów powinno być więcej na przykład: o witaj pisanie bloga! witajcie techniczne dłużyzny załączania zdjęć! witajcie capslocki, gdy was nie potrzeba i delet-y, które kasują nieproszone całe partie starego tekstu, gdy chcecie wpisać coś ważnego i nowego! witaj zawieszenie w sieci, po ktorym znika cały pisany przez godzinę wpis! - choć można było pogadać z kimś miłym przez ten czas. Och, miejmy nadzieję, że tego zniechęcającego znikania będzie jak najmniej, czego byśmy sobie wraz z Państwem życzyli!...).... A teraz na poważnie: mój prawdziwy mały wtręt dotyczy sprawy dużo ważniejszej. Obecny przyjazd do Polski, tym razem na trochę dłużej, zdarzył sie oczywiście tuż przed świętami Wielkanocy. Dzięki uprzejmości jednego z przyjaciół miałam więc szansę uczestniczenia w finale wielkiego Festwialu Beethovenowskiego w Filharmonii Narodowej w Warszawie. "Pasja" Krzysztofa Pendereckiego dyrygowana przez samego kompozytora w Wielki Piątek w naszej stolicy katolickiego kraju. Utwór wybitny, z rozmachem, które brzmi ciągle wzniośle i atmosfera pełna podniosłości. Na widowni luminarze kultury i sztuki, dygnitarze państwowi. Krzysztof Penderecki w formie naprzeciw swego monumentalnego dzieła. Prócz orkiestry ogromny wieloczłonowy chór, który zajmuje także znacząco miejsca balkonowe. Nieco mniejszy chór chłopięcy na scenie. Orator (w tej roli Krzysztof Gosztyła) czyta po łacinie fragmenty Ewangelii. Dwóch śpiewaków obok niego wygląda uroczyście. Jeden z nich śpiewa także po łacinie partie Chrystusa. "Pasja" to był utwór w zamierzeniu subwersywny, pisany w samym środku PRL-u był kulturową kontrabandą, sytuowaniem się w opozycji, próbą przemycenia innych znaczeń. Jak to się dzieje więc, że dzisiaj w ten Wielki Piątek, podczas uroczystego zamknięcia festiwalu tym brawurowym niegdyś utworem, znamionującym wyjście z kryzysu, przemienienia męki pańskiej w zwycięstwo, upadku w trumf itd., owszem brzmi wspaniale, bardzo pięknie...ale poza tym nie zdarza się nic... Żadnego odkupienia, żadnego katharsis... Dziwna wymowa łaciny, jakby obca - każdy (chór, orator, śpiewak) sobie... Rytuał zostaje odbębniony, ale pozostaje martwy, drewniany, razi pustką, której nie daje się wypełnić i całkowitym brakiem interpretacji, nadania znaczenia temu misterium, które tu się wydarza. Czy naprawdę ono dla nas dzisiaj nic nie znaczy? Zabici (również w kulturze) własnym zwycięstwem? Mamy potrzebę własnej klasyki, ale po co? Co chcemy nią opowiedzieć? co zaznaczyć? Dlaczego przestaliśmy chcieć się przewartościować? (Standing ovation oczywiście na końcu...) Mam ogromny szacunek dla rzeczy genialnych, ale czy nie trzeba zawsze na nowo ich prze-(s)twarzać? zawsze na nowo je rozumieć? czy żadnego misterium odkupienia tu nigdy nie będzie? Tkwimy w przepaści między przeszłością a przyszłością, dawnym cierpieniem i wielkością a niemożliwością odnalezienia nowego wielkiego wymiaru. Teraźniejszość jest mała. Przed Domem Funkcjonalnym stała mała rzeźba (obecnie w rekonstrukcji) Matki Boskiej Jakubowskiej (od nazwy ulicy), która jak głosi kolejna legenda została zbudowana przez mieszkających tu robotników budujących niegdyś Pałac Kultury z przemyconych z budowy wykradzionych odpadków. Z jednej strony powstawał ogromny gmach, który zdominował kształt miasta na długo, będąc symbolem zniewolenia państwa, z drugiej mała rzeźba w ogródku - rekonstruująca w religijnym symbolu znak buntu i osobistej niezgody. Ten zwielokrotniony brak wolności dał się nam wszystkim przez ostatnie 20 lat bardzo we znaki. Odejście od totalitaryzmu i popadnięcie w religijny reżim to jakiś problem polskiej wyobraźni (w sensie kulturowym, symbolicznym, politycznym). Jak znaleźć tu szczelinę dla nowego konstruowania wolności, jak wejść wreszcie na trzecią drogę?
Matka Boska Jakubowska przed rekonstrukcją Dom Funkcjonalny zapowiada się wielofunkcyjnie. Powstała w nim galeria BWA ma wszelkie znamiona nowego typu galerii - prezentującej przemyślany wybór wychodzący naprzeciw rynku sztuki. Takich miejsc powinno być więcej. Miejsc, które rozcieśniają sposób funcjonowania polskiej sztuki (nawet jeśli rynek jak wiadomo nie jest jej najlepszym i jedynym sojusznikiem). Jest na to przestrzeń, która powinna uregulować sposób istnienia (i egzystencji) wielu artystów. Między stylem Fundacji Foksal a stylem galerii Raster, między Wschodem a Zachodem, między dawnymi sposobami funkcjonowania i przepływami również artystycznych treści a nowymi możliwościami w nowej sytuacji. Teraźniejszość to także małe kroki.
Dom Funkcjonalny na Saskiej Kępie Wybór artystów BWA (mam tylko trochę problem z tą nazwą - cytatem z przeszłości...) broni się już na wstępie m.in.: Adam Adach, Agnieszka Kalinowska, Nicolas Grospierre, Angelika Markul to nazwiska rozpoznawane. Zaprezentowano tu ich prace konsekwentnie, jednocząc je pod hasłem odwołania do modernizmu. "Modernizm, cudo, gówno..." jak lakonicznie ujął to jeden z widzów, "toksyczny tatuś" jak chce tego Plata, nasze dziedzictwo, które niedzarnie próbujemy przekroczyć. Zwłaszcza tu w zniszczonym, odbudowanym po wojnie z zaniżonymi modernistycznymi standardami jakości, mieście ma to dodatkowy sens. Magiczne koło bez wyjścia jak ujmuje to dziwna rzeźba Małgorzaty Szymankiewicz swtorzona z fragmentów mebli Domu Meblowego Emilka, wyzanczającego horyzonty komfortu i stylu w PRL-u i latach 90-tych. "Plądrujemy ruiny rzeczywistości"- zatytuował swój wprowadzający tekst Tomek Plata. "Plądrujemy riuny nowoczesności" - chciałoby się powiedzieć (och, czy nowoczesność planowała widzieć się w ruinach?...). No i ciekawe co na tych ruinach wyrośnie?
przed pracą Agnieszki Kalinowskiej Welcome Nicolas Grospierre i Concrete Jungle Michał Suchora z modernistyczną Żytnią...
przed pracą Jarosława Flicińskiego od lewej: Adam Adach, bez tytułu (z cyklu Ślepe fasady), Agnieszka Kalinowska, bez tytułu i seria zdjęć Nicolasa Grospierre'a Hydroklinika W post-scritpum dodam, że prawdopodbnie wraz z przenosinami chłopców z Saturatora w kawiarence odżyje tez moja saturatorowa gablotka... No cóż - zaczęła się ona od tego, że raz w praskim klubie zostawiłam parasol. Po 2 latach ostatnia jej edycja z listopada zawierała moje dwie parasolki, które nosiłam na zmianę. W związku z tym posługiwałam się trzecią dziurawą, starą i zniszczoną, signé Jean Paul Gaultier... A propos tego, co stare w polskiej mentalności - jestem roztrzepana i teraz po wernisażu także zostawiłam parasolkę. Jednak tym razem nie odnalazła się, chyba "zginęła" na zawsze... BWA Warszawa, ul Jakubowska 16, Saska Kępa w Warszawie http://www.domfunkcjonalny.org/pl_ dziękuję za zdjęcia Bartoszowi Górce |